Z deszczu pod rynnę

Z deszczu pod rynnę

Nie lubię poniedziałków. W zasadzie każdego. A ostatniego najbardziej. I w zasadzie nie lubiłam. Czas przeszły dokonany. Z deszczu codziennych problemów wpadłam pod rynnę Bożych błogosławieństw. Dosłownie.

Ten poniedziałek miał być najgorszy ze wszystkich. Byłam o tym przekonana, gdy tylko po przyjściu do pracy włączyłam komputer i sprawdziłam pocztę. Żałowałam, że w ogóle zaczęłam dzień od przeglądania służbowych maili, bo wbiło mnie w krzesło do popołudnia i nawet kawy sobie nie zdążyłam zrobić (bidulka). Okazało się bowiem przedwczoraj, że do wczoraj musiałam wykonać zadania (trzy) na przed-przed-wczoraj. I żeby nie było zbyt łatwo, każde z nich zajmowało co najmniej 2-3 dni pracy, przy pełnym zaangażowaniu, co przy moich obowiązkach nie było realne w ogóle (bidulka do kwadratu). Poczułam, że tonę. Lub że spada na mnie wodospad Niagara. Lub że zwyczajnie wpadam z ulewnego deszczu pod rynnę z turbo wzmacniaczem. Powtórka z rozrywki sprzed weekendu w wydaniu hardcore. Stres, presja czasu, walka. Na dodatek jeden z klientów okazał niezadowolenie i trzeba było coś z tym zrobić na cito. To znaczy nie dopuścić, żeby trwał w swym niezadowoleniu. I tak zrobiło się z tego zadanie nr 4.

Miałam do wyboru: 1. usiąść i zapłakać; 2. wyjść i nie wrócić; 3. asertywnie przesunąć termin na przynajmniej pojutrze narażając firmę na utratę zaufania klientów i ich odejście do konkurencji; 4. psioczyć i narzekać; 5. rozdzielić pracę w zespole, wdrażając współpracowników w czynności, których do tej pory nie wykonywali; 6. zacząć się modlić, działać i liczyć na cud.

Punkt 1 i 2 odpadły prawie od razu. Płakać mi się chciało, nie powiem, ale trzymałam się dzielnie dzięki adrenalinie i podniesionemu (bez kawy) ciśnieniu. A uciekać nie lubię. Kiedyś owszem, zdarzało mi się, ale jakiś czas temu zrozumiałam, że w czasie sztormu nie płynie się na oślep do brzegu, bo można roztrzaskać się o skały. Zostałam więc na mojej tratwie pośrodku wzburzonego oceanu i śmiało (powiedzmy…) odrzuciłam również punkt 3 i próbowałam ominąć 4. Gdy tylko przeszłam do punktu 5, ponownie rzuciłam się do punktu 1 i 2, po drodze rozważając 3 i w chwilowej słabości prawie realizując 4, ponieważ wdrożenie innych osób i sprawdzenie ich dzieła zajęłoby mi dwa razy tyle czasu, co zrobienie samemu. W grę wchodził już tylko cud. Przystąpiłam zatem do punktu 6.

Pierwszy cud Pan Bóg sprawił tuż po godz. 13 w poniedziałek. Dane dostarczone przez klienta, na których miałam pracować przy realizacji zadania nr 1, okazały się błędne, co pozwoliło mi zresetować deadline na nie-na-wczoraj. Ulga, jakiej doznałam, była wprost nie do opisania. Jakby ktoś do połowy zakręcił kurek od rynny. Przy zadaniu nr 2 pomógł mi św. Antoni. Znalazł mi sposób na rozwiązanie zadania i osobę, która bez mojego zaangażowania umiała to zrobić. Odpadła mi połowa projektu. Rynna przestała pluć deszczówką i obsypała mnie płatkami róż. Jest to o tyle niesamowite, że w tym czasie (zamknięcia roku, bilanse, audyty itd.) każdy jest obciążony pracą do granic możliwości. Z prostego rachunku wynikało więc, że do wykonania pozostało mi zadanie nr 3 i połowa drugiego. A niezadowolony klient z zadania nr 4 zrozumiał swój błąd i wysłał do mnie maila z przeprosinami, czego zupełnie się nie spodziewałam, bo takie maile chodzą raczej w przeciwną stronę (jeśli już się zdarzają).

Nie wierzę w przypadki. Wiem Komu zaufałam. Można narzekać na los, że kopie, że kładzie kłody pod nogi, i że tylko deszcz pada. Można kłócić się z Panem Bogiem, biadolić i „wygarniać” Mu, co się o Nim myśli. Lub przeciwnie – być obojętnym na Jego Słowo. Skrajności są bardzo niedobre. Bo wiem, że będę chodzić po wodzie tylko wtedy, jeśli z wiarą i pokorą Mu zaufam. Bez awantur, z szacunkiem należnym Ojcu. Wciąż się tego uczę. I dziękuję za każdą lekcję Panu Bogu w Trójcy Jedynemu. I za opiekę Najświętszej Panienki. Bo to Ją, idąc do pracy, codziennie proszę, by okryła mnie i mój zespół Swoim płaszczem. I choć bywa bardzo ciężko, to zawsze czuję tę moc. Bożą Moc.

IMG_20150215_100034

Zapraszam Was w moje skromne progi 🙂 To Pod-Tym-Płaszczem chowam się codziennie i W-Tych-Dłoniach codziennie zawierzam moje życie, i życie moich bliskich. A przynajmniej staram się, jak mogę… Tę-Figurkę (pochodzącą jeszcze z czasów wojny, lub nawet wcześniej) odziedziczyłam po mojej śp. pamięci Babci, która Przed-Tym-Obliczem Matki Bożej Niepokalanej omadlała codziennie wszystkie nasze sprawy. I dlatego wszyscy czuliśmy się tak bardzo bezpieczni, gdy Babcia była z nami. Próbuję (wiem, że nieudolnie) moją Babcię naśladować… Ta-Figurka jest dla mnie najcenniejszym skarbem, jaki posiadam. To najważniejsze dla mnie miejsce w moim domu <3