Dlaczego nie wstąpiłam do wspólnoty neokatechumenlanej

Dlaczego nie wstąpiłam do wspólnoty neokatechumenlanej

Będzie długo, ale mam nadzieję, że komuś pomoże.
Pierwszy raz dowiedziałam się o istnieniu DN (Droga Neokatechumenalna) wiele lat temu, w bardzo trudnym dla mnie momencie życia. Pewien kapłan, autorytet w swojej dziedzinie, był przekonany, że to wspólnota dla mnie. Byłam wtedy już po moich pierwszych, dojrzałych rekolekcjach, od których liczę moment mojego nawracania się, czyli ok. 7 lat od czasu, gdy swoje umierające dziecko zawierzyłam Panu Bogu. U progu mojego nawracania stoczyłam prawdziwy duchowy bój, bałam się zaufać Bogu do końca, nie umiałam stracić kontroli nad życiem moim, syna, nad przyszłością. Ale zrobiłam to, bo zaufałam Babci, która wierzyła, że tak trzeba, że Pan Bóg ma lepszy plan na nasze życie i wszystko do Niego należy.
W tym miejscu muszę zaznaczyć, że cała moja rodzina jest wierząca, praktykująca. Babcia całym swoim życiem pokazywała nam tę wiarę. Mogliśmy się od niej uczyć. To Babcia nauczyła nas kochać Matkę Najświętszą. Była też córką duchową Świętego Ojca Pio. Wymodliła nam wiele łask. Wiele cudów doświadczyliśmy w naszym życiu, w tym cud uzdrowienia mojego dziecka.
Ale wracając do DN… Wtedy od pomysłu przystąpienia do DN odwiodła mnie moja przyjaciółka, opowiadając bardzo dziwne, wręcz szokujące sytuacje z tzw. „pierwszej ręki”, które dzieją się na którymś tam ,etapie drogi. Nie byłam chyba wtedy na tyle silna, żeby pójść tam i przekonać się na własnej skórze, jak jest. Potrzebowałam mniejszych „wrażeń”, większego wyciszenia.
Przez ponad 15 lat od tamtego czasu przeszłam w życiu bardzo długą drogą, zwłaszcza tę duchową. Dużo pracy wykonałam nad sobą. Dużo jeszcze przede mną. To oczywiste. Jednak nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem początkującym embrionem w sprawie wiary. To byłoby kłamstwo. W DN, na którymś kolejnym etapie drogi, praktykuje się dziesięcinę, która wprowadzona jest przez zwierzchników DN, a ja już ją praktykuję, nie wprowadzoną przez żadnego z nich.
I tak się stało, że o DN usłyszałam ponownie. Ksiądz z mojej parafii zachęcił mnie, żebym zainteresowała się drogą i przeszła przez katechezy wprowadzające. Że jest to mocna wspólnota, silna w wierze, pomoże mi jeszcze bardziej pogłębić wiarę, radykalna. Takiej potrzebowałam. Byłam już na to gotowa. Mając dodatkowo w pamięci tamto pierwsze zaproszenie sprzed 15 lat, nie wahałam się już w ogóle i postanowiłam znaleźć kościół, w którym takie katechezy właśnie miały się zacząć.
Ten okres będę pamiętać jako dobry. Katechiści (starsi rangą członkowie DN), w obecności kapłana z parafii, głosili Słowo Boże. Jedni lepiej, inni gorzej, czasami miałam wrażenie, że się przejęzyczają, ale ogólnie wydźwięk był pozytywny. Dużo mądrych i przydatnych informacji, nowe spojrzenie np. na Księgę Rodzaju i historię stworzenia człowieka jako Słowo, które nie stało się tylko raz, lecz dzieje się cały czas w życiu człowieka.
Pierwsza czerwona lampka zapaliła mi się podczas jednej z katechez, kiedy mieliśmy opowiedzieć, w którym momencie życia znajdujemy się, patrząc na drogę wyjścia Izraelitów z niewoli egipskiej, w schamcie: niewola – dojście do morza – przejście przez morze – wędrówka przez pustynię – Góra Synaj – Ziemia Obiecana. Katechista wyznaczał osoby, które miały powiedzieć swoje zdanie, w końcu padło na mnie. Stwierdziłam, że w moim przekonaniu jestem gdzieś bliżej Ziemi Obiecanej, końca pustyni, przynajmniej mam taką nadzieję, patrząc na moje całe dotychczasowe życie. Jednak katechista okazał wielkie zdziwienie moją śmiałością, że widzę się tak blisko tej Ziemi Obiecanej i próbował cofnąć mnie do Egiptu, nie broniłam się jakoś szczególnie, ale odpuścił dopiero po geście księdza. Wtedy wydało mi się to dziwne, to cofanie w wierze do takiego zniewolenia. Nie znał mnie. Nie próbował nawet poznać historii mojego życia. Dziwne założenie.
Na konwiwencji (czyli na spotkaniu wyjazdowym tworzącej się wspólnoty, które ma miejsce po cyklu wszystkich 15 katechez, na koniec którego mieliśmy się określić, czy chcemy kontynuować drogę tworząc wspólnotę, czy nie) okazało się jednak, że na tym właśnie polega traktowanie nas wszystkich, kandydatów do DN – według jednej miary – gdy wstępujesz do DN, twoja wiara jest w fazie embrionalnej, ona nawet jeszcze się nie narodziła. Było to dla mnie szokujące. Nie to jednak okazało się największym problemem.
Nie do przejścia dla człowieka wierzącego (naprawdę wierzącego) jest forma sprawowanej Eucharystii. Tłumaczono nam, że tak właśnie wyglądała Ostatnia Wieczerza i Eucharystia pierwszych chrześcijan, że jest to typowa Pascha Żydowska, a jedynie z elementami zmienionymi przez Pana Jezusa, dlatego jest to uczta w postawie stojąco-siedzącej, na której nie wolno klękać, bo klękanie to postawa pokutna. O takiej formie poinformowano nas godzinę przed Mszą. Jedna z pobożnych kobiet próbowała sprzeciwić się, tłumacząc, że ona całe życie na kolanach i do ust, jednak została „zmiażdżona” przez katechistów i prezbitera, że kompletnie nie ma pojęcia jak to wyglądało. Nawet sam Pan Jezus spożywając wieczerzę, przyjął postawę półleżącą na podłodze. Ostatecznie poszedł argument zasłaniający się Papieżem, Soborem itd. Wszystko w atmosferze nacisku, przymuszenia. I to we wspólnocie, której podstawą miała być wolność. I oczywiście Eucharystia odbywa się tylko w soboty.
Miałam ogromną ochotę wyjechać stamtąd. Zostałam, sama nie wiedziałam, dlaczego. Dzisiaj dziękuję Panu Bogu za tę łaskę, że przeprowadził mnie przez całą Eucharystię w duchu tego nieszczęsnego neo. Bo po tym wydarzeniu jeszcze bardziej pokochałam Eucharystię tradycyjną i modlitwę na kolanach.
Podczas Przeistoczenia, gdy nikomu nie zgięło się kolano (wolno nam było jedynie delikatnie pochylić się), patrzyłam na płaską, dużą macę, która właśnie stawała się Ciałem Boga. Potem na ogromny kielich z wlaną do niego całą butelką wina, która przeistaczała się w Najdroższą Krew. Na koniec kapłan przyklęknął (jemu było wolno), my w tym czasie mieliśmy pochylić się trochę głębiej.
Potem nastąpiło łamanie Chleba. Stałam bardzo blisko kapłana i widziałam, w jaki sposób to robi, jak rozrywa Najświętsze Ciało na drobne kawałki. Nie łamie, rozrywa, bo nie dało rady inaczej. Po prostu, konsystencja wypieku nie pozwoliła na delikatne złamanie, kapłan musiał rozerwać Hostię. Niemal czułam to na sobie, a przed oczami pojawiły mi się obrazy z tymi wszystkimi Cudami Eucharystycznymi, ukazującymi w białej Hostii tkankę z Serca Pana Jezusa w agonii, i nie mogłam powstrzymać łez.
Patrząc z boku mogło to wyglądać, jakby ta forma Eucharystii wprawiła mnie w wielkie emocje, radość, wzruszenie i zachwyt, tak musiało być to odebrane przez katechistów, którzy cały czas nas obserwowali. W rzeczywistości było zupełnie odwrotnie. Byłam zdruzgotana. Gdy doszło do rozdzielenia Ciała Pana na rękę, cały czas staliśmy, czekając aż prezbiter rozdzieli każdemu. Następnie mogliśmy na siedząco spożyć Komunię, rozgryzając Chleb.
W tej całej ceremonii nie została zachowana czystość Komunii. Jeden z kawałków upadł na podłogę, ktoś to zauważył, pokazywał palcem, stałam dalej, więc nie wiedziałam o co chodzi. Gdy Kapłan podszedł tam z ogromnym kielichem Krwi Chrystusa, zobaczył, co się stało, schylił się i zjadł z podłogi fragment Komunikanta. Mogło ich być więcej, nie zauważonych. Na tacy zostało dużo okruchów, nie widziałam, co się z nimi stało. Zostaliśmy jedynie pouczeni, żeby nie wycierać rąk o siebie, okruszki Komunii wprowadzić do ust, ale bez przesady, mąka może zostać. Po Winie nie powinniśmy wycierać ust. Jakieś pozory tej staranności zostały zachowane. Tłumaczono jednak, że Panu Jezusowi to nie przeszkadza, jak coś spadnie, czy się rozleje, bo z Jego Ciała Krew lała się na wszystkie strony na ziemię i nie ma na pewno z tym problemu. Czy to jest katolickie tłumaczenie przez świadomych w wierze chrześcijan, uczących wiary innych?
Dziwię się, naprawdę nie mogę tego pojąć, że księża, którzy są wykształceni, wierzący, znający podstawy liturgiczne, historię, pozwalają na praktykę DN w swoich parafiach, a przecież nie muszą, mogą odmówić. I nie oznacza to, że sprzeciwiają się w ten sposób Papieżowi i Duchowi Świętemu działającemu podczas II Soboru Watykańskiego. Sama tylko Eucharystia jest aktem profanacji. Zakaz klękania. Rozrywanie Chleba. Spożywanie na siedząco. Brak dbałości o najdrobniejszy okruszek. Postawa stojąco-siedząca. Śmieszne tłumaczenia.
Pomijam już fakt, że przy kapłanie, katechiści jeszcze jakoś się pilnują. Potem już niekoniecznie. W końcowych katechezach na konwiwencji możesz usłyszeć, że jeśli nie wykazujesz tolerancji dla grzechu bliźniego, nie możesz nazywać się chrześcijaninem. Jak można tolerować grzech? Jeśli opierasz się złu (wg Kazania na Górze), nie jesteś chrześcijaninem. Jeśli ktoś będzie próbował mnie zabić na ulicy, nie powinnam uciekać? Oczywiście nie podali żadnych przykładów. Pusty zarzut bez wytłumaczenia i jawna manipulacja działająca na psychikę, że jeśli nie wstąpisz do neo – będziesz trwać w wielkim błędzie. Tak to odebrałam. Stąd pierwszy etap drogi to etap dla ludzi nierozumnych, nie wiedzących, o co chodzi w chrześcijaństwie, niewierzących. Takich jak ja i ty. Według DN.

„Nie jest przypadkiem, że tutaj jesteś” – jest powtarzane na okrągło. Dla dzieci katechistów to absolutnie nie jest przypadek. Oni nie znają innej drogi. I nie poznają. Wielu katechistów w ten właśnie sposób zaczynało swoje „chrześcijaństwo”. Jednak powtarzanie tego w kółko, że to nie przypadek, to zwyczajna gra psychologiczna. To walka o zawiązanie wspólnoty, ponieważ to również oznacza czerpanie z niej różnych korzyści w przyszłości, także przez parafię.

Manipulacja i kłamstwo są dziełem Szatana. W swoim założeniu (ewangelizacja niewierzących ubogich ze slamsów, narkomanów, prostytutek, złodziei i innych zagubionych w życiu ludzi), była na pewno dobra. Ale z czasem poszło to w bardzo złą stronę. I zasłanianie się Papieżem, Świętym Janem Pawłem II, nie może tu pomóc. Kapłani powinni dokładnie sprawdzać, jakie treści wtłaczane są w głowę ich wiernych. Zwłaszcza tych najsłabszych, ubogich, chorych psychicznie, którzy na konwiwencję wciskani są w ostatniej chwili.
Dlatego Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na Imię Jezusa #zgięło się #każde #kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych. (Flp 2, 9-11)
«Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat.» (J 16, 33)
Foto: Google (zdjecie poglądowe, oddające w całości schemat Liturgii)