
(Nie)podeptana nadzieja
Znasz ten ból. Ten moment kiedy właśnie wychodzisz na prostą i sprawy zaczynają układać się po twojej myśli. Gdy po wielu trudach wreszcie udaje ci się wstać i z dumą podnieść głowę. Gdy ponownie wyciągasz rękę, by uchwycić z radością to, co z uśmiechem podaje ci los. Nowe jutro. Lepszą przyszłość. Spokojną noc. I ulgę, że najgorsze masz już za sobą. Że teraz będzie z górki. Przynajmniej przez jakiś czas. Lecz w tym samym momencie silny cios ponownie powala cię na ziemię. Potykasz się, chwiejesz i upadasz. I znowu brakuje ci sił. Lub może ktoś, od kogo zależało coś, na co liczyłeś, rozmyślił się lub podstawił ci nogę. Albo był szybszy i chwycił twoją nadzieję przed tobą.
Wiele razy to czułeś. Ten żal i wściekłość zarazem, że tyle upokorzeń, tyle cierpień i wyrzeczeń, i tyle nadziei mimo wszystko, i że to wszystko było na darmo. Że nie ma sensu. Starasz się, modlisz, trwasz, a tu kolejna klęska. Światło w tunelu, które wreszcie zaczynasz dostrzegasz, gaśnie a ty znowu toniesz w ciemnościach. Martwisz się. A zmartwienie zaprasza do twojego serca lęk i zaczynasz się bać. Coraz bardziej wątpisz, by wreszcie się poddać. Kolejny upadek, kolejna zdeptana nadzieja, kolejne łzy. Tak czuć mógłby się tylko Hiob – myślisz. Jedno małe niepowodzenie kładzie się cieniem na wszystkich dotychczasowych osiągnięciach. Jakichkolwiek. To co dobre rozpływa się w jednym małym cierpieniu. Bo małym, prawda? W porównaniu z cierpieniem Krzyża, nasze jest niewyobrażalnie malutkie.
I mnie się to zdarzyło. Wyciągnąć rękę i chwycić powietrze. Zachwiać się i upaść. I rozpłakać bezradnie, że życie rzuca pod nogi same kłody, że ciągle pod górę, że znowu wyszło nie tak. Takich chwil było całe mnóstwo. Dopóki nie zrozumiałam, że zwątpienie otwiera drzwi wszelkiemu złu. A cierpienie naprawdę uszlachetnia. I dopóki nie chwyciłam się Nadziei ze wszystkich sił, nawet wbrew zwątpieniu, błądziłam jak we mgle.
Gdy 15 lat temu zawalił mi się świat, wydawało mi się, że nic dobrego mnie już nie spotka. Szukałam odpowiedzi na wiele pytań. Buntowałam się i poddawałam na zmianę. Prosiłam Pana Boga o wskazanie drogi a On wskazał mi drogę do własnego serca. Zaprosił mnie do niezliczonych rekolekcji i modlitw o uzdrowienie. Przeprowadził mnie przez bolesne stanięcie w prawdzie i przyniósł ulgę po przekroczeniu jej progu. Był przy mnie w wielu przeklęczanych godzinach i w Eucharystii. Prowadził mnie mądrze otaczając opieką wielu oddanych kapłanów, których spotkałam na swojej drodze i którzy pomogli mi wstać. To wszystko sprawiło, że za nic w świecie nie chciałabym wrócić do takiej mnie sprzed 15 lat.
Dziś oglądam się wstecz i widzę długą drogę, którą przebyłam. Drogę upadków i ciągłego nawracania się. Tyle razy chciałam się poddać, tyle razy uciec. Uchronić się przed porażką, niepowodzeniem, trudnościami. Zrobić cokolwiek, byle tylko oddalić ból, upokorzenie i wstyd. Dziś nie oddałabym żadnego z tych doświadczeń. Bo zrozumiałam, że to wszystko ma sens. Jeśli tylko przeżywa się to z Panem Bogiem.
Przede mną jeszcze wiele do przejścia. Lecz chcę dalej iść tą drogą. Ciągle do przodu. Będę trzymać się szat Jezusa, by żadne burze i życiowe zawieruchy nie oddzieliły mnie od Niego. I nie podeptały mojej wiary. Mojej Nadziei. Im większy huragan spotkam po drodze, tym mocniej zacisnę palce na Jego szacie. Choćby na najmniejszej i najcieńszej niteczce Jego tuniki. To wystarczy. A On poprowadzi mnie dalej. Ma dla mnie wielki plan. I dla ciebie też. Wierzysz w to? Nie będzie łatwo. Tak jak nie było łatwo do tej pory.
Dlatego jeśli upadniesz, nie martw się i nie rezygnuj. Pozwól sobie na ten upadek. Nie bój się być słaby i bezradny. Bo na szczęście możesz sobie na to pozwolić, masz przecież Wszechmocnego Ojca. I nigdy nie trać nadziei. Nie musisz wcale udowadniać sobie i całemu światu, że jesteś potężny i niezniszczalny. Bo nie jesteś. Ale On tak. Dlatego pozwól podnieść się Jezusowi. Bo tylko On jest w stanie przemienić całe to życiowe błoto w drogocenną perłę. Przyjmij Jego Słowo. Radykalnie i do końca. Bez żadnego kompromisu. Choćby cały świat wołał, że nie warto. Warto. Zawsze. Bo jeśli jest trudno, to znaczy, że idziesz w dobrym kierunku.
„Jeśli chcesz znaleźć Źródło, musisz iść do góry, pod prąd” (św. Jan Paweł II), „bo z prądem płyną tylko śmieci” (Zbigniew Herbert).