Tacy sami

Tacy sami

Lubicie pielgrzymki? Nie mam na myśli samego wyjazdu i zwiedzania pięknych i świętych miejsc, ale tego wspólnego podróżowania i spędzania z obcymi ludźmi w jednym autobusie wielu godzin, a czasami nawet dni. Przed wyjazdem pragniecie przeżyć ten czas wyjątkowo ale tuż przed samym wejściem do autobusu zastanawiacie się już, czy dobrze zrobiliście. Zwykłe zajmowanie miejsc przeradza się w bój o przetrwanie. Potem jest już tylko gorzej. Próbujecie się wyciszyć, ale chcąc nie chcąc stajecie się świadkami narzekania na towarzyszącego księdza (za mało lub za bardzo uduchowiony), długość przerw postojowych (za długie albo za krótkie), organizację pielgrzymki (bywało lepiej), udawadniania swoich racji, pouczania, sztucznej dobroci hamującej wybuch irytacji.

Albo rekolekcje. Najlepiej takie dla kilku tysięcy ludzi. A wraz z nimi kolejki do toalet lub po posiłki i towarzyszące im nerwy i złość, gdy ktoś wciśnie się, mimo że nie stał.  I odbieranie telefonów w czasie konferencji. I wykłócanie się z porządkowymi o dodatkowy rząd krzeseł, bo z tyłu słabiej widać. Staracie się za wszelką cenę zachować spokój. Potem może zaczynacie się już nawet bardziej skupiać na zachowywaniu tego spokoju niż na treściach wygłaszanych przez charyzmatycznego kapłana. Którego zresztą też nie omija krytyka bardziej „charyzmatycznych” pątników i każde jego słowo bywa analizowane pod kątem własnych „rozeznań”. A przecież wszyscy znaleźliśmy się tutaj w jednym celu i powinniśmy okazywać sobie wzajemne zrozumienie i pomoc. I postępować według tych samych zasad.

Kilka dni temu uczestniczyłam w Warszawie w takich właśnie rekolekcjach. Było nas prawie 8 tysięcy osób. Siłą rzeczy stanowiliśmy różnorodną grupę rozmaitych pragnień, emocji, potrzeb, chorób, próśb, modlitw, postanowień, niepokoju, pokory, pychy, poszukiwania dróg i rozeznawania woli Bożej, wewnętrznych walk,  złości, bezsilności, nadziei. Zastanawiałam się, jak to będzie i czy wytrzymamy ze sobą we względnej w zgodzie, 10-12 godzin dziennie przez 4 dni ,w zamkniętej hali. Zrozumiałam, gdy przeżyłam pierwszą wspólną modlitwę „Ojcze nasz” w czasie Mszy Świętej pierwszego dnia. Jednym głosem, w Jednym Duchu, zgodnym głosem, zwróceni w stronę Ołtarza, na którym spoczywało przemienione Ciało Jezusa, z uniesionymi dłońmi w kierunku wspólnego Ojca, okazaliśmy się być… tacy sami. Połączyło nas to, co w naszym życiu powinno być najważniejsze. Pragnienie Miłości. Która wyprowadza z mroku i kruszy kajdany. I daje nadzieję.

Zrozumiałam, że mimo tych wszystkich naszych słabości posiadamy wspólne pragnienie. Pragnienie bycia lepszym. Dobrym. Bycia kochanym, akceptowanym i rozumianym. I chcemy walczyć z tym wszystkimi słabościami, bo nie chcemy być bezsilni, źli i samotni. I tacy jesteśmy w każdej modlitwie, w każdej Mszy Świętej i zawsze gdy słuchamy Słowa Bożego. Jesteśmy tak samo ukochani przez Boga a przez to tak bardzo do siebie podobni.

Eureka! Alleluja? 🙂