«Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?»

«Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?»

„Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham!” – odpowiadam z radością i uśmiecham się do całego świata. Kocham Cię w słowach, potrafię to przecież wypowiedzieć. Kocham Cię we wszystkich dobrych chwilach, gdy jest tak pięknie, że aż chce się tańczyć. Wszystko układa się przecież po mojej myśli. Dlaczego miałabym Ciebie nie kochać. Mam za co!

A potem spada cios a z nim kolejne pytanie, jakby ciepły podmuch wiatru osuszający płynącą po moim policzku łzę: „Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?”. Szymonie, Łukaszu, Justyno, Anno…  Zatykam uszy, nie słyszę. Nie chcę słyszeć. Przecież cierpię. Ból rozrywa mi serce, z oczu płyną łzy. Skupiam się na moim małym wielkim nieszczęściu. Chcę odwrócić los. Odrzucam mój krzyż. Twój Krzyż, Panie. Nie udźwignę. Nie dam rady przez to przejść. Męczę się. Tracę siły i czas na analizowanie mojej porażki i dostosowywanie życia do rozpisanego przeze mnie scenariusza. Nie tak miało być. Nie tak, nie tak, nie tak!

Gdy próbuję się podnieść, nieoczekiwanie z drugiej strony dostaję od życia kolejna lekcję. Upadam na kolana, dłońmi podpieram się o ziemię, żeby nie upaść na twarz. Nie, nie dosłownie, ale bardzo często tak właśnie się czuję. Jedno niepowodzenie za drugim potrafi przygnieść. A ja z uporem maniaka próbuję poradzić sobie sama. I znów unikam odpowiedzi na pytanie: „Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?”

„Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham…” Właśnie wtedy, gdy przestaję rozumieć, gdy czuję się samotna, nieszczęśliwa, odtrącona, gdy tracę sens. Gdy moje życie traci sens, bo jakaś pierwsza lepsza porażka próbuje mnie znokautować. Przypominam sobie wtedy, gdy zadałeś mi to pytanie po raz pierwszy. A może to ja po raz pierwszy dopiero wtedy zdołałam je w ogóle usłyszeć? Zadałeś mi je przez moją Babcię, gdy mój syn umierał, a ja zaufałam Babci, że tak trzeba. Że trzeba zaufać Ci, Panie, do końca. Bo tylko Ty wiesz, po co to wszystko. I że wszystko ma sens. A potem stał się Cud (więcej możecie przeczytać tutaj).

Każde nasze niepowodzenie, choroba, problemy w pracy i inne nieszczęścia są być może takim właśnie pytaniem Pana Boga skierowanym do nas: «Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?»  (J 21, 16). I tylko od naszej odpowiedzi zależy, jak potoczy się dalej nasze życie. A może usłyszymy więcej: «Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?» Co wtedy? Czy jesteśmy gotowi? Wiem jedno – warto zaryzykować. Nikt nie kocha nas bardziej, niż Bóg. A wtedy mogą dziać się cuda, o jakich nawet nie śniliśmy. Wystarczy tylko Mu zaufać.