
Wierzę w jeden, Święty, powszechny i apostolski Kościół
Usłyszałam kiedyś następującą historię.
Na lekcji religii ksiądz zadał uczniom takie oto zadanie domowe:Wyobraź sobie, że jesteś na statku, który dryfuje pośrodku oceanu. Statek ma awarię i zaraz może zatonąć. Na jego pokładzie, oprócz ciebie, znajdują się następujace, obce tobie osoby: jacyś rodzice z dzieckiem, kobieta w ciąży, młody lekarz, staruszek z wnuczką oraz ksiądz. Na statku jest tylko jedna łódź ratunkowa, w której może zmieścić się tylko jedna osoba. Kto, twoim zdaniem, powinien wsiąść do łódki jako pierwszy i jako pierwszy (lub może nawet jako jedyny) zostać uratowany? Odpowiedź uzasadnij.
Po powrocie do domu uczeń pokazał zadanie swojemu ojcu. Ojciec przeczytał i zapytał syna: „No dobrze, kogo zatem ty wsadzisz do tej łódki?” Syn odpowiedział: „Siebie najchętniej. Ale wiem, że to nie jest dobra odpowiedź. Bo miłość bliźniego itp. Ale naprawdę siebie…” Ojciec popatrzył na syna i westchnął: „Masz rację, trudno jest podejmować takie decyzje w chwili zagrożenia życia, bo każdy ma prawo do jego obrony, każdy chce żyć. Każdy w obliczu śmierci jest bezbronny i zasługuje na ratunek. Kobieta w ciąży, staruszek, rodzina z dzieckiem, ty. Każdy bez wyjątku.” Chłopiec spojrzał na ojca i zapytał: „A kogo ty byś uratował, tato?” Ojciec odpowiedział bez wahania: „Księdza.” „Ale jak to?? Dlaczego księdza??? Przecież jest sam, nie ma rodziny, dzieci, wnuków, nie ma dla kogo żyć, o kogo się troszczyć, to jest po prostu nielogiczne! Poza tym, nie lubię mojego księdza od religii. Jest surowy, często się złości.” Ojciec spokojnie odparł: „Po ludzku może faktycznie jest to nielogiczne. Ale wyobraź sobie, że gdyby każda z tych osób na statku nie zdążyła pojednać się z Bogiem, straciłaby nie tylko życie ziemskie, ale także wieczne. Dzięki temu księdzu mogli uzyskać rozgrzeszenie. Takich ludzi na świecie są miliony. I ten jeden ksiądz ma szanse uratować wielu z nich. Nie dla świata, który przemija, lecz dla Boga, który czeka na nas tam, na końcu naszego życia.”
Ta historia jest autentyczna i wydarzyła się wiele, wiele lat temu, gdy księża posiadali jeszcze autorytet niejako z automatu, zakorzenionego w wychowaniu, szacunku, czci dla pełnionej posługi. I gdy trudne pytania nikogo jeszcze nie oburzały. Opowiedział mi ją ojciec, który pomógł synowi rozwiązać to trudne zadanie. Zapamietałam ją na zawsze. Lekcje religii miałam już dawno za sobą, byłam dorosła, ale dopiero wtedy zrozumiałam o co tak naprawdę chodzi w tym naszym Kościele. I choć z początku czułam swojego rodzaju bunt, bo widziałam, bo słyszałam, bo doświadczałam… nie zawsze dobra ze strony kapłanów, to przyjęłam to jako naukę dla mnie. Bezcenną. Spojrzałam na księży w ten właśnie sposób i zaczęłam dostrzegać w nich to, co najcenniejsze – ich namaszczone dłonie, przez które Boży Syn ma szansę dotrzeć ze Swoją Miłością i Zbawieniem do wszystkich serc poprzez ustanowione Sakramenty. Nikt inny nie ma takiej mocy. Bożej Mocy.
I mimo że wielokrotnie przechodzę różnego rodzaju próby tego mojego trwania w postanowieniu, by w kapłanach widzieć to, czego pragnie Najwyższy Kapłan, Jezus Chrystus, mimo że oni sami próbują czasami wystawiać na próbę swoje powołanie, nie poddam się, nie odwrócę, będę trwać. W modlitwie, wierności Kościołowi, zaufaniu Bogu. I jeszcze żarliwiej wołać: wierzę w jeden, Święty, powszechny i apostolski Kościół. Bo na Nim nigdy się nie zawiodłam. Mimo burz i sztormów płynę bezpiecznie w łodzi mojego Kościoła Katolickiego. I Was też proszę. Stawajcie zawsze w Jego obronie. Brońcie Kapłanów. Módlcie się za nich. I ufajcie Bogu. On zrobi resztę.