Prawda o prawdzie

Prawda o prawdzie

Tak sobie myślę, że okropny jest widok ludzi, którzy dogorywają w ruinach własnych kłamstw. Okropny. Wiedzą, że ich szambo już dawno wybiło, a mimo to tkwią w nim nadal. Dla pieniędzy, sławy, z głupoty, a może z pychy lub egoizmu… Duszą się w tym szambie i zachłystują nim, ale robią wszystko, żeby utrzymać się na jego powierzchni. Bo stracą awans? Bo co ludzie powiedzą? Bo prawda boli? Jednak zamiast tego, zagłębiają się w błoto coraz bardziej.

Nie lubię. Męczę się, gdy na to patrzę. Ale im nie współczuję. Tak musi chyba wyglądać piekło. To zanurzenie we własnych niegodziwościach.

I myślę jeszcze, że na zgliszczach czyjegoś szczęścia pałacu dla własnego nigdy się nie wybuduje. Można próbować, ale on i tak runie. Wcześniej, czy później. Każde kłamstwo, każda zdrada i każdy (aż się prosi, żeby to dodać) grzech, rodzi te same owoce. Śmierdzące zgniłki.

Tak, mam tego świadomość. I zawsze, ilekroć zdaję sobie tylko sprawę, że zgrzeszę, gdy dociera to do mnie, to sobie też nie współczuję. Szukam przebaczenia. Tam, gdzie trzeba. I obym tylko przejrzała na czas, jak coś.