„Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2, 5)

„Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2, 5)

Radosny gwar biesiadników i porywająca do tańca muzyka roznosiły się po całej okolicy. Wesele trwało już kilka dni, a gości wciąż przybywało. Rodzina, znajomi, znajomi znajomych. Takiej liczby ludzi na nikt się tutaj nie spodziewał. To było nie do przewidzenia. Żeby tylko nie zabrakło wina…

Zabawa trwała w najlepsze. Śmiech, gwar, radość. Jak na dobre, żydowskie wesele przystało.

Słudzy weselni uwijali się jak w ukropie, nie mieli czasu na odpoczynek. Wnosili na stoły kolejne potrawy, pilnowali porządku. Wypełniali swoje obowiązki sumiennie i z wielkim oddaniem. Nie mogli zawieść. A teraz jeszcze z wielkim trudem przytachali kolejny stół dla nowych gości. Kobieta i trzynastu mężczyzn. Dziwne… Ona dołączyła do innych niewiast, a oni śmiejąc się i żartując usiedli tam, gdzie dostawiono nakrycia.

Jeden z posługujących, Samuel, przyszedł do kuchni po wino. Ręce mu się trzęsły, pot lśnił na czole a w ustach czuł chorobliwą suchość. Musi znowu umoczyć wargi w tym cudownym trunku. Tylko kropelkę. No, może dwie. Samuel obiecał staroście, że będzie trzeźwy do końca wesela, bo inaczej nie dostanie zapłaty. Ale nie wytrzymał. Rozejrzał się, czy nikt nie widzi, i zaczerpnął w dzbanie. Zamknął oczy, zbliżył naczynie do ust, przychylił i… Nic! Było puste! Jak to możliwe, że nie zauważył wcześniej, że kończy się wino? Mieli tego przecież całe mnóstwo. Samuel uderzył się w pierś, upadł na kolana i złapał się dłońmi za głowę. To jego wina. Był już czwarty dzień na nogach, od rana do nocy. Miał czuwać nad winem i w porę dać znać Panu Młodemu, gdyby zaczynało go brakować. Jedyne co czuł, to że brakuje wina jemu samemu. Teraz jest już za późno. Nie da się zorganizować wina w tak krótkim czasie. Poczuł ogromne zmęczenie. Otarł z czoła krople potu, wysiłek czuł w każdym mięśniu. Przelał resztkę wina, jaka pozostała w naczyniu, do dzbana, i przygarbiony wyszedł do gości.

Kątem oka zauważył kobietę, która się mu przyglądała. Widziała! Ona wszystko widziała! Teraz powie im o wszystkim. Że nie mają wina, że pijak, że koniec wesela… A jednak… Nie widział wcześniej tej Kobiety, ale wiedział, że do końca życia nie zapomni Jej spojrzenia. Spojrzenia pełnego współczucia i miłości.

Samuel zaniósł wino na stół i wrócił. Ona wciąż tam była ale już nie sama. Obok niej stał jeszcze ktoś. Mężczyzna. W jego oczach dostrzegł to samo, co w oczach kobiety. Miłość. Samuel poczuł nagle, jak jego serce przepełnia błogi spokój. Nie zauważył nawet, że przestały trząść mu się ręce a usta nie były już takie spierzchnięte. Stał tak nieruchomo i patrzył na nich. Dołączyli do niego kolejni słudzy wołając: „Samuelu, nie mają już wina!”

„Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” – usłyszeli ciche i pełne nadziei słowa Maryi.

„Napełnijcie stągwie wodą” – poprosił Jezus.

Samuel zamknął oczy. „Co ten człowiek mówi…? Jaką wodą. Wina nie mają, a nie wody!”

Stało tam sześć stągwi kamiennych, każda mogła pomieścić 2 lub trzy miary, to jest ok. 80-120 litrów. A oni przecież padali z nóg. Do najbliższej studni było kilkaset metrów, a ich czerpaki miały po kilka litrów. Żeby wykonać zadanie musieliby pokonać ogromny dystans. Nie, to zupełnie bez sensu…

„Zróbcie wszystko”. „Cokolwiek wam powie”. „Cokolwiek”. Te słowa były zbyt bardzo przepełnione wiarą, by mogli pozostać na nie obojętni.

Pierwszy do napełniania stągwi wodą rzucił się Samuel. Nie patrzył na własne zmęczenie. Uwierzył temu Człowiekowi. Zresztą nie miał nic więcej do stracenia. Po chwili z ociąganiem dołączyli do niego pozostali. Zapał Samuela sprawił, że napełnili stągwie aż po brzegi.

„Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu!” – usłyszeli głos Jezusa.

Samuel zaczerpnął, ale wciąż bił się z myślami. Przecież widział, co nalewa. Wodę. Jeśli poda ją Staroście… czy ten uwierzy, że to, co pije, nie jest wodą? Woda to przecież woda, a nie wino. Co jak co, ale to Samuel doskonale potrafi odróżnić. A na dodatek bał się wstydu.

Ale zrobił, co Jezus kazał. Poszedł na chwiejnych nogach i podał wodę staroście. Zgarbił się jeszcze bardziej, gotowy na publiczne poniżenie. Starosta wziął od niego naczynie, skosztował i… przywołał do siebie Pana Młodego. A jednak się zorientował. To już koniec. Samuel z wyczerpania ponownie opadł na kolana.

W tym samym momencie usłyszał głos Starosty, który mówił do Pana Młodego: „Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory”.

Samuel spojrzał na Starostę. Czyżby się przesłyszał? Twarz Starosty wyrażała jednak szczery podziw i uznanie. Nie do wiary! Jak to? Wino??? Ale skąd…? To niemożliwe… Samuel wrócił do stągwi, zanurzył w niej „swoją” czarę i uniósł do ust. Zamknął oczy. Chciał już skosztować ale poczuł zapach wina i nagle zrobiło mu się słabo. Osunął się na ziemię zemdlony.

„Samuelu, otwórz oczy… wszystko będzie dobrze…” – usłyszał głos swojej wybawicielki. Piękna Pani pochylała się nad nim i uśmiechała się do niego. Samuel poczuł się jak nowo narodzony. Nie czuł w ogóle zmęczenia i choć w pomieszczeniu unosił się słodki zapach wina, on już nie myślał o tym, żeby go skosztować. Kim Oni są? Co się tutaj tak naprawdę wydarzyło? I dlaczego jest mu tak dobrze…? Musi się tego dowiedzieć…