Córka Króla

Córka Króla

Pewna czarnoskóra kobieta, Susan, pracowała bardzo ciężko w fabryce. Zwykle w drodze do domu robiła jeszcze zakupy. I tak, obładowana torbami, spocona, czekała na przystanku na autobus i w myślach układała plan na resztę dnia – odebrać bliźnięta z przedszkola, ugotować obiad, przypilnować starsze dzieci z lekcjami, zrobić pranie itd. Dla niej samej zwykle brakowało już czasu.

Gdy nadjechał autobus, z trudem wsiadła do środka. Była bardzo zmęczona. Jak co dzień zajęła swoje miejsce z boku, między drzwiami i kasownikiem, i tak nikomu nie przeszkadzając, uwolniła jedną rękę z zakupów i złapała się uchwytu nad głową. Rozejrzała się i jej wzrok spoczął na jedynym wolnym miejscu w głębi, tuż obok okna. Miejsce zewnętrzne zajęła piękna i zadbana pani. Susan pokornie spuściła głowę – gdzież jej do tej damy! Jest taka wspaniała, dobrze ubrana, widać, że ma wszystko i niczego jej nie brakuje. A ona, Susan, jest nic nie warta. Od dziecka zepchnięta na margines społeczny, biedna i spragniona akceptacji, tak bardzo chciała choć przez moment poczuć to, co teraz na pewno czuje tamta. Tę niewyobrażalną pewność siebie i przekonanie, że jej życie ma sens. Nie, nie usiądzie, postoi. Musiałaby przejść obok niej i może nadepnęłaby jej na nogę, albo trąciła siatkami..

Susan nigdy nie była małostkowa. Ciągle tylko słyszała, że tego jej nie wolno, tamtego nie wypada, że jest gorsza, brzydsza i głupsza niż jej biali rówieśnicy. Gdy wyszła za mąż nic się nie zmieniło. Na świecie szybko pojawiły sie dzieci i pomału przestawała marzyć. Przytyła i nie pamiętała nawet kiedy ostatni raz była w kinie. Mąż często uśmiechał się do niej, brał ją w objęcia i mówił, jaka jest piękna. Wierzyła mu. To znaczy chciała mu wierzyć, lecz zakorzenione głęboko w sercu poczucie odtrącenia wybuchało w niej raz po raz łzami lęku i smutku.

I gdy tak stała w tym autobusie i patrzyła na to jedno wolne miejsce, a ręce mdlały jej z wysiłku, utrudzone ciężarem i 12-godzinną pracą przy taśmie produkcyjnej, to właśnie to wszystko przychodziło jej na myśl i sprawiło, że zacisnęła tylko zęby i postanowiła wytrwać podróż na stojąco. Nie zasługuje usiąść obok tamtej, ne pewno by jej się to nie spodobało, jeszcze by jej coś przykrego powiedziała, jak bywało już wielokrotnie. Nie. To tylko godzina drogi, z centrum na przedmieścia Newport wcale nie jest tak daleko. Da radę.

Stała przy oknie i patrzyła w niebo. Lubiła oglądać obłoki i wyobrażać sobie, że tam, po tej drugiej stronie, naprawdę jest Raj. Ostatnio na nabożeństwie tak pięknie mówił o nim pastor. Że każdy w Niebie będzie równy, że nie będzie biednych i bogatych, brzydkich i grubych. Nie będzie podziału na lepszych i gorszych, mądrych i głupich. I że tak naprawdę już teraz wszyscy są do siebie podobni. Może różni ich kolor skóry i status społeczny, ale w oczach Boga każdy jest idealny, wyjątkowy, piękny. „I ty, Susan, i John, i Carmen, i ja…” – zapewniał. – „Wszyscy jesteśmy dziedzicami Króla! Ty, Susan, jesteś Królewną. Tylko musisz w to uwierzyć a z pewnością nie zawiedziesz się. Uwierz a Bóg będzie z Tobą i pomoże Ci wszędzie gdzie będziesz… Uwierz i zacznij żyć jak córka Króla a nie jak Jego niewolnica… Uwierz…”

Uwierz… powtarzała sobie Susan jak mantrę. Uwierz… uwierz… wierzę… Spojrzała na miejsce – wciąż było wolne, jakby tylko na nią czekało. Była taka zmęczona. Spuściła głowę i nieśmiało podeszła. Autobus przechylił się na zakręcie i z trudem złapała równowagę. Gdy była już blisko, kątem oka spostrzegła poruszenie. Jeszcze tylko tego brakowało. Już chciała się wycofać, gdy usłyszała: „Proszę, pomogę pani!”. „Pani!”. Wyraźnie uslyszala slowo „pani”, zamiast „ej ty”, „czarnuchu”, albo „gruba”… Nieznajoma uśmiechnęła i wstała, robiąc miejsce dla Susan. Wzięła od niej torby i pomogła usiąść. Susan zalśniły w oczach łzy. Poczuła, że jest prawdziwie córką Króla.

I Ty nią jesteś. I Ty. Córką, synem, Królewskim Dziedzicem… I ja też.. Wierzysz?