Nigdy się nie poddawaj

Nigdy się nie poddawaj

Choćby walił ci się na głowę cały świat, nie poddawaj się. Nigdy. Trwaj tylko i nie martw się. Ten huragan w sercu i myślach minie. Wichury i burze Twojego życia odejdą wraz z pierwszymi promieniami słońca. Bo po każdej burzy wychodzi słońce. Wcześniej lub później, ale wychodzi. I tak jak po Krzyżu przyszło Zmartwychwstanie, tak po twoim smutku przyjdzie radość. Zaufaj mi. Byłam tam, gdzie może ty teraz jesteś. W rozpaczy.

Nie musisz nic robić. Nie walcz. Nie usprawiedliwiaj się. I nie denerwuj. Płyń dalej spokojnie pośród wzburzonych fal. Zamknij oczy i chwyć Go mocno za rękę. Wyobraź sobie, że to robisz. Na początku może będzie to bardzo nieporadny gest z twojej strony. To nic. Po prostu szukaj Jego dłoni. A jeśli mimo prób będzie ci się wydawać, że chwytasz powietrze, zawołaj Go i poproś, żeby On sam chwycił cię w Swoje objęcia. On to zrobi. A ty to poczujesz. Poczujesz pokój w sercu. Nawet jeśli będzie trwał tylko chwilę. Uwierz, że to od Niego.

W Jego Sercu wystarczy miejsca dla wszystkich. I to Serce Ukrzyżowane tylko na to czeka. Żebyś swoim sercem przylgnął do Jego Serca. I tak trwał. Choćby wątpił w Niego cały świat, ty ufaj. Po prostu powiedz: „Jezu, ufam Tobie…” Powtarzaj to wciąż nieustannie, nawet wtedy, kiedy będzie ci się wydawać, że to są tylko puste słowa. Bo w sercu i żołądku masz wielki kamień, a w gardle dławiącą gulę. Mów: „Jezu, ufam Tobie…” I bądź spokojny. On Jest.  I nie zawiedzie cię nigdy.

Jeśli masz w domu Krzyż, podejdź do Niego. Może będziesz musiał go dobrze poszukać, bo zapodział się gdzieś po ostatniej przeprowadzce. To nic. Poszukaj cierpliwie. Jeśli już Go znajdziesz, ucałuj. Może Ci się wydawać, że to jest tylko zimny kawałek drewna lub metalu. Nie myśl o tym. Trzymaj Go w dłoniach i przytul do serca. Trwaj tak. Nie musisz nic mówić. On wie. Wie wszystko, co dzieje się w Twoim sercu. Oddaj Mu to. Może czujesz wielki żal i nie możesz powstrzymać łez. Może jest tak od wielu dni, tygodni, miesięcy… Płacz. On sam obetrze ci łzy. Pozwól mu na to. One niebawem przestaną płynąć z twoich oczu. I otrzymasz pocieszenie, które wywoła na twojej twarzy uśmiech. Zaufaj mi.  Byłam tam, gdzie może ty teraz jesteś. W rozpaczy.

Kiedyś miałam spory problem z modlitwą. Teraz modlę się często w taki sposób i za każdym razem otrzymuję wielkie pocieszenie. Przez to przytulenie się do Jego Krzyża, do Jego Słowa, do Niego samego w Eucharystii… Wtedy po każdym ciężkim doświadczeniu On sam podnosi mnie na duchu. Uzdrawia, umacnia, nawraca. Przez Słowo, modlitwę kapłana, spowiedź. I pomaga mi nieść mój krzyż. A nawet zabiera mi go i przenosi na własne ramiona. Wtedy zza chmur znowu wychodzi słońce a moja droga staje się prostsza, choć biegnie wciąż pod górę. Do Niego. Do Nieba. Wierzę.

+