
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi (Mt 5, 9).
Stoję na skrzyżowaniu. Z mną sznur samochodów, przede mną nie mniejszy. Jeden pas zablokowany z powodu remontu. Godzina szczytu. Upał. W samochodzie bez klimatyzacji można zwariować. Do spotkania pozostało 15 minut. W życiu nie wyrobię się w takim tempie. Mogłabym zadzwonić, ale gdzieś zawieruszyły mi się słuchawki, a w bocznym lusterku widzę radiowóz. Nie będę ryzykować. Gdzieś tam na horyzoncie czerwone światło. Jakby się zacięło. Ktoś nagle nacisnął na klakson, ale jak! Decybele poczułam w bębenkach, aż podskoczyłam. Ręka mu się chyba do niego przykleiła. To ten za mną zauważył, że ten przede mną posunął się o pół metra, a ja ciągle stoję w miejscu. Zobaczyłam go we wstecznym lusterku i przestraszyłam się jeszcze bardziej, bo pukał się głowę i coś wykrzykiwał. Na wszelki wypadek zablokowałam drzwi.
Co czuję w takich chwilach? Czasami złość. Złość to taka emocja, która jest odczuwalna głównie pod wpływem negatywnego bodźca z otoczenia. Mogłabym się jej poddać i złościć do woli. Na korek, na tego z tyłu, na policję, na siebie. Mogłabym trąbić i wymyślać w powietrze, dając upust swojej frustracji. Jednak zawsze w takich momentach pamiętam, że na klapie bagażnika przykleiłam sobie symbol ryby. Nie bez powodu. On ma mi pomagać pamiętać, że muszę od siebie wymagać więcej. Że w ogóle w tym wszystkim chodzi o coś o wiele więcej. Dlatego zamiast się złościć, postanawiam sobie, że… nie będę się złościć. Że będę spokojna. To bardzo pomaga. Ta rybka na samochodzie. I krótka modlitwa o pokój w sercu w takich sytuacjach. Ten z tyłu nagle się uspakaja, korek się rozluźnia, czerwone się odblokowuje, na spotkanie spóźniam się ostatecznie tylko 5 minut i wszyscy okazują się być ogólnie bardzo zadowoleni.
Pokój na świecie zaczyna się w ludzkim sercu. W moim i Twoim. W sercu naszych dzieci, matek i ojców. I w sercu sąsiada. I sąsiadki. I znajomych z pracy. Czujemy się dobrze wśród ludzi spokojnych. Męczą nas furiaci. Stronimy od nich, bo zwyczajnie psują atmosferę. A czasami nawet boimy się ich, bo bywają nieobliczalni i nigdy nie wiadomo, czego można się po nich spodziewać. Jeśli moglibyśmy wybierać, to chętniej skorzystalibyśmy raczej z towarzystwa ludzi szczerych, miłych i uczciwych, niż złośników i plotkarzy.
Rozpoczęty w sercu pokój zaczyna ogarniać naszych najbliższych i cały dom. W takim domu nie ma kłótni i nie słychać zatrzaskiwanych ze złością drzwi. Ktoś kiedyś powiedział, że kłótnie są niezbędne do oczyszczenia atmosfery i dojścia do porozumienia. Ale ja w to nie wierzę. W domu, w którym jest Boży pokój, nie ma miejsca na kłótnie. Nie ma miejsca na gniew usprawiedliwiany brakiem sił i cierpliwości, niewdzięcznością dzieci, niezrozumieniem małżonka. Dobrze czujemy się w domu, w którym odnosimy się do siebie z szacunkiem, z miłością, w którym wręcz pachnie dobrocią.
Pokój jest darem i ma uzdrawiającą moc. I gdy już raz zagości w sercu, zaczyna żyć własnym życiem i ogarniać sobą wszystko wokół – każdy zakamarek domu, sąsiadów, znajomych, miejsca pracy – i płynąć przez świat swobodnie, uzdrawiając po drodze wszystkie poranienia, strach i zwątpienie. Jest coś takiego w ludziach, którzy mają w sercu pokój, że pragniemy stawać się przy nich lepszymi. Chcemy żyć tak jak oni. Tacy ludzie wyraźnie promienieją dobrocią. Bo dobro i pokój idą w parze. Są nierozłączne.
Dobrzy i pełni pokoju ludzie mają moc wprowadzania ciepła i zgody wszędzie, gdzie tylko się pojawią. Prowadząc samochód przepuszczą z uśmiechem trzeciego z kolei kierowcę wjeżdżającego w korek z podporządkowanej, bo z podporządkowanej trzeba jakoś przecież wjechać na główną, a trzy dodatkowe metry korku nie wydłużą go o trzy dodatkowe godziny. A robiąc w sklepie zakupy nie oddadzą pięknym za nadobne niemiłej kasjerce, tylko podziękują jej za obsługę życząc miłego dnia. I nie martwią się, że są w mniejszości, i że to może na nic, ta cała dobroć i pokój, bo cóż może jeden człowiek. Może. Nawet jeden. Bo dobro jest zaraźliwe i udziela się innym jak śmiech. Bo tak jak zło rodzi zło, tak dobro zawsze rodzi dobro. I nie na darmo bł. ks. Jerzy Popiełuszko nieustannie powtarzał i prosił nas, żeby „zło dobrem zwyciężać”. Wiedział o tym doskonale też św. Jan Paweł II, który z wiarą wołał: „Pokój jest możliwy. A jeżeli pokój jest możliwy, to pokój jest również obowiązkiem!”
Dlatego warto modlić najpierw o pokój we własnym sercu. Potem o pokój w rodzinie, a następnie o pokój na całym świecie. A żeby przyspieszyć cały proces, to tej modlitwie warto pomóc, w myśl zasady „ora et labora” i poczucia obowiązku. Takim labora może być zrezygnowanie z czegoś, co wprowadza niepokój. Na przykład z trzaskania drzwiami, w sytuacji, gdy brakuje argumentów. Albo może z podnoszenia głosu na dziecko, męża, żonę, pracownika, gdy po raz kolejny nasze prośby rzucone zostały jak grochem o ścianę. A może ze zwykłego plotkowania, kłamania… Za jakiś czas można dodać kolejne „umartwienia”. Potem kolejne. I tak dalej. Aż pokój zacznie ogarniać nas, nasze rodziny i cały ten spłakany, zakrwawiony i nieszczęśliwy świat.
Najświętsza Maryjo, Królowo Pokoju, módl się za nami!
Panie Jezu, Książę Pokoju, zmiłuj się nad nami i nad całym światem…