Każda modlitwa ma sens

blog_ll_181477_2646813_tr_podtrzymuje

Kilka miesięcy temu po raz kolejny doświadczyła utraty pracy. Nie rozumiała, dlaczego znów zdarzyło jej się coś takiego. Była dobrym pracownikiem, sumiennie wykonywała swoje obowiązki, znała języki, posiadała wszystkie wymagane i niewymagane certyfikaty zawodowe. Poczuła się jakby spadała w przepaść, po raz kolejny traciła sens życia.

Wciąż biła się z myślami i pytała Boga „dlaczego?”. Chciała zrozumieć. Być może popełniła jakiś błąd lub po prostu podjęła złe decyzje? Czuła ogromną pustkę, ciemność i odtrącenie, szczególnie przez Boga. Słowem zawalił jej się świat.

Siłą woli i wyłącznie ustami powtarzała słowa modlitwy: „wierzę w Ciebie Boże…. wierzę….”. Nie czuła tego w sercu, ale to było wszystko, na co było ją wtedy stać. W sercu czuła jedynie panikę i ciemność. Nie miała siły się modlić, powtarzanie słowa „wierzę” było jej jedyną modlitwą.

Któregoś dnia sięgnęła po Pismo Święte, które leżało na półce nietknięte od wielu miesięcy (zdążyło się już nawet przykurzyć)  i… przytuliła się do Niego. Działała intuicyjnie, impulsywnie. Nie miała siły, by Je otworzyć, czytać, rozważać i medytować. Po prostu przylgnęła do Słowa powtarzając ustami swoją modlitwę „wierzę”…

Następnego dnia rano musiała wstać i wyjść do pracy. Jednak fizycznie i psychicznie nie miała na to siły. Wówczas zaczęła prosić Boga o pocieszenie i umocnienie. Otworzyła Pismo Święte. Wiedziała, że Bóg przemawia do człowieka właśnie przez Pismo Święte, nie sądziła jednak, że do niej też może. To zdarzało się jedynie charyzmatykom, księżom, no i może siostrom zakonnym. W każdym razie nie takim nędznikom jak ona. Mimo to spróbowała i poprosiła Boga o Słowo dla siebie. Poprosiła, żeby to Słowo było wyraźne, żeby Je zrozumiała i umiała wykorzystać. Żeby Bóg dał jej jakiś ZNAK….

Jej wzrok padł wówczas na wersy z 2 Krl 19, 29-31. Przeczytała i… zawiedziona zamknęła Pismo Święte. Jej serce było zbyt spanikowane i nieufne, by cokolwiek zrozumieć. Jednak Słowo to w ciągu dnia kiełkowało w jej sercu i gdy wieczorem wróciła do domu postanowiła przewertować Biblię, by Je odnaleźć. Nie pamiętała jednak ani księgi, ani części, w której się znajdowało. Gdy wreszcie po wielu godzinach poszukiwań odnalazła „swój” tekst,  doznała olśnienia. Bóg pocieszył ją w tak jasny i wyraźny sposób, że rozpłakała się ze szczęścia. Prosiła o znak i Bóg do niej przemówił – „to niechaj ci za znak posłuży”!

„To niechaj ci za znak posłuży: 
W tym roku żywcie się ziarnem, pozostawionym po zbiorze,
na przyszły rok następnym, tym, co samo obrodzi.
Ale na trzeci rok siejcie i zbierajcie,
zakładajcie winnice i jedzcie ich owoce (…)”

W komentarzu do tego fragmentu przeczytała, że sens tego znaku jest taki: jak pewne jest, że po niedostatku następuje obfitość, tak pewne jest, że wrogowie odejdą.

Zrozumiała. Prosiła o znak i go dostała. Musi zaufać i więcej się nie lękać. Przecież Bóg obiecał dać wszystko tym, o co proszą Go w imię Jezusa. Czy modlitwa „Ojcze nasz” została dana człowiekowi nadaremnie? od niechcenia? bez powodu? Odmawiała ją codzienne, a w niej z wiarą starała się wypowiadać słowa „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Jakże więc mogła zwątpić, dlaczego się bała? Przecież jej Bóg jest Bogiem Wiernym. Jego Słowo trwa na wieki. Przecież obiecał. Przecież wie, Komu zaufała… Nawet jeśli będzie przez jakiś czas ciężko, to po każdej burzy zaświeci słońce, tak jak po Krzyżu przyszło Zmartwychwstanie.

A po dwóch tygodniach… praca spadła jej dosłownie z Nieba! Praca o niebo lepsza od poprzedniej. Była uratowana.

W tamtym momencie poczuła ogromną ulgę i po raz pierwszy w życiu, w duszy, doświadczyła pełnego miłości uścisku Jezusa. Niemal usłyszała jak mówił: „teraz już dasz radę… idź. Ja Jestem”. I  równocześnie po raz pierwszy w życiu zatęskniła za… cierpieniem. Zobaczyła to bardzo wyraźnie, że wtedy, gdy cierpiała i leżała zapłakana z Pismem Świętym w objęciach, powtarzając bezsilnie słowo „wierzę”, wtedy naprawdę była w objęciach Jezusa. On w tym jej cierpieniu i smutku trzymał ją mocno i niósł na swoich barkach, żeby nie upadła i całkowicie nie załamała, dodawał otuchy. Pocieszał. Mówił do niej przez karty Pisma Świętego.

Teraz już wie, że gdy świat znowu będzie próbował jej się zawalić na głowę, gdy spotka na swojej drodze ciężary nie do udźwignięcia, nie będzie już się bała. Bo wie Komu zaufała.